Rozdział 50 - "... i że Cię nie opuszczę aż do śmierci."

Obudziłam się o piątej. Przyznam się bez bicia. Byłam przerażona, podekscytowania i nie wiadomo jeszcze jakie tam uczucia we mnie były. To już dziś. Dziś – pierwszy dzień reszty mojego życia. Mojego życia u boku Gregora, mojego życia jako pani Monici Fettner-Schlierenzauer.
Tak, dwojga nazwisk. Wymysł Grega. Bezsensowny, bo dłuższego podpisu chyba nie można mieć. Chociaż, gdy on usłyszał ten argument, to przytoczył kontrprzykład: Schlierenzauer-Morgenstern. No tak. Faktycznie dłuższe. Kurcze.
W ciszy rozpoczynającego się dnia słyszałam cichy oddech Kristiny i posapywanie Vivienne. Moje przyjaciółki nocowały w moim domu, aby już od rana pomagać w przygotowaniach do tej wyjątkowej uroczystości. Choć są osoby, które mają gorzej. Na przykład Manuel – jest świadkiem Gregora, a dodatkowo razem z Morgim muszą ogarnąć dom państwa Schlierenzauerów, gdyż tam odbędzie się wesele. Pierwotnie zakładaliśmy zrobić wesele u mnie, ale nie mieliśmy pewności, kiedy urodzą się bliźniaki, a takim maluszkom należy się spokój, więc nikt nie chciał ryzykować.
Samo wesele miało w założeniu nie być duże. Parunastu przyjaciół z drugimi połówkami i rodzina. Nawet Olek przyleciał ze Stanów, żeby być na moim ślubie. Z narzeczoną. Tą, co go tak zdradza co chwilę, a on wciąż z nią jest. Chociaż podobno, od czasu naszej rozmowy była grzeczna.
Na palcach zeszłam do kuchni, aby napić się wody. Trochę mnie suszyło po wypitej dzień wcześniej butelce wina z dziewczynami, ale to i tak nic w porównaniu z naszym kacem-mordercą, który dorwał nas po wieczorze panieńskim. Jeśli ktoś myśli, że kobiety piją delikatnie i z umiarem, to gdyby nas wtedy zobaczył… Alkoholu poszło baaardzo dużo.
W kuchni spotkałam babcię. Siedziała przy stole wpatrzona w okno.
- Cześć. Nie śpisz? – zapytałam, biorąc wodę z lodówki.
- Nie mogę. – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Nie mogę uwierzyć, że moja wnusia wychodzi dziś za mąż.
- Ja też nie. – zaśmiałam się i pociągnęłam duży łyk z butelki. – Ale bardzo się cieszę.
- Ja też. I mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi.
- Oby. Babciu, chodźmy się jeszcze położyć. Dziś przed nami długi dzień. A nie musimy wstawać przed dziewiątą.
- Ty idź. Ja jeszcze chwilę tu posiedzę i idę do dziadka.
- Pa. – pocałowałam jej policzek i poszłam do pokoju z butelką wody.
Chciałam usnąć. Naprawdę. Ale nie mogłam. Zdecydowałam się napisać do Gregora.
„Śpisz? M.”

„Leżę i myślę o Tobie. Twój ukochany, jedyny w swoim rodzaju skoczek.”

„Wyspałbyś się, a nie myślał o mnie. Na myślenie o mnie będziesz miał całe życie.”

„To i tak za mało. Śpij słodko, skarbie. Bo następną noc spędzimy już razem. Twój G.”

„W takim razie idę spać, żeby mi sił na Ciebie nie brakło. Kocham Cię. I do zobaczenia przed ołtarzem. J Pamiętaj, że masz tam stać już za pięć trzecia. Twoja M.”

„Pamiętam. Do zobaczenia, piękna. Też Cię kocham. G.”

Przyłożyłam głowę do poduszki i momentalnie usnęłam. Obudziły mnie dopiero odgłosy krzątania się po domu. Poleżałam jeszcze chwilę, pogapiłam się tępo w sufit i zdecydowałam się wstać z łóżka. Szybko wskoczyłam pod prysznic, wytarłam ciało, wmasowałam różne smarowidła, nałożyłam bieliznę kupioną specjalnie na tą okazję (koronkową!), owinęłam ręcznikiem i zeszłam do salonu, który przekształcał się w ogromną garderobę.
W kuchni zjadłam pożywne śniadanie przygotowane przez babcię, która w efekcie nie poszła się położyć, tylko siedziała i myślała o mnie (kolejna…). Lekkostrawna jajecznica z herbatą – oto moje śniadanie. Nieduże, ale wystarczające by przeżyć do obiadu i nie paść z głodu, a jednocześnie nie dostać problemów z żołądkiem.
Właśnie usadawiałam się na fotelu, gdzie pani kosmetyczka i fryzjerka miały mnie przygotowywać, gdy do domu wpadła (o ile można tak powiedzieć o kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąże) moja mama i zaczęła się żalić, że nie ma się w co ubrać, i żeby babusia coś na to poradziła. Babcia, jak to na babcię przystało, znalazła jej jakąś starą sukienkę i obiecała poszerzyć tu i ówdzie, gdy mama będzie robiona przez makijażystkę. OK, mama załatwiona, to zaraz w domu pojawił się tata, żeby zobaczyć swoją córeczkę. Nie omieszkał skomplementować mamy, która w ciąży wyglądała naprawdę cudownie. Gdy już wszyscy przestali mi przeszkadzać, można było zacząć proces upiększania mnie w dniu ślubu.
Nie zrobiono na mnie za wiele. Nie zostałam nagle nie do rozpoznania przeróbką samej siebie. Moja twarz została delikatnie podkreślona, a włosy podpięte. Wyglądałam z jednej strony zwyczajne, a z drugiej – czuć było, że dzisiejszy dzień jest czymś ważnym.
Ani się obejrzałam, zegar już wskazywał trzynastą, a ja wciąż byłam jeszcze nie ubrana. Wszystko to było winą moich rodziców, którzy (niespecjalnie, oczywiście) odrobinę wszystko opóźnili. O czternastej mieliśmy jechać do kościoła, o wpół do drugiej miało być u mnie w domu błogosławieństwo. Czyli za parę minut miała się schodzić moja rodzina, a ja wciąż paradowałam w szlafroku.
Pomimo moich obaw, zdążyliśmy się ze wszystkim wyrobić i już dziesięć minut po godzinie drugiej jechaliśmy w stronę kościoła. Nasz wybór padł na mały drewniany kościółek na obrzeżach miasta, także na miejscu byliśmy idealnie. Tyle, żeby mieć jeszcze na dwie minutki dla siebie przed wejściem do środka.
- Już pora. – powiedział tata, całując mnie w czoło. – Gotowa?
- Tak. – przytuliłam się do niego i po chwili dumnie kroczyliśmy nawą kościoła.
Widziałam Gregora czekającego na mnie przed ołtarzem. I wiecie co? Byłam przekonana w 100%, że tego chcę. Że chcę dzielić życie z nim. Że chcę być z nim na zawsze. Założyć z nim rodzinę, w której będziemy mieć oparcie. W której wszyscy – my i w przyszłości nasze dzieci – będziemy szczęśliwi i będziemy mogli na siebie liczyć.
- Ja, Gregor, biorę Ciebie Moniko za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci.

- Ja, Monica, biorę Ciebie Gregorze za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci…

----------------------------------
Koniec.
Wbrew pozorom nie płakałam pisząc ten rozdział. 
Ale jest mi smutno.
Wiecie, to opowiadanie jest dla mnie bardzo ważne.
Jest pierwszym, które pisałam i jednocześnie opublikowałam.
Od pierwszej publikacji - 8.01.2010 roku na Onecie - minęło:
1543 dni, czyli 4 lata, 2 miesiące i 23 dni.
Dziękuję bardzo serdecznie wszystkim, którzy czytali tą "Modę na sukces" ;) za wsparcie.
Jeżeli jest ktoś chętny, aby dostać informację, gdy pojawi się nowe opowiadanie, bardzo proszę o zostawienie kontaktu w komentarzu. Na pewno się odezwę, gdy opublikuję początek czegoś nowego ;) Jednak nie będzie to wcześniej niż na początku czerwca, gdyż muszę się uporać z maturami.

DZIĘKUJĘ BARDZO ZA WSZYSTKO JESZCZE RAZ. 
DZIĘKUJĘ I DO ZOBACZENIA!