Razem z Gregorem jakoś wytargaliśmy na podwórko pudełko, w którym był grill. Nożem porozcinaliśmy taśmy, które trzymały pudełko. Po otwarciu okazało się, że mama przed wyjazdem rozkręciła całą konstrukcję i nie włożyła do środka instrukcji skręcania. Po masie śmiechu i nieudanych prób, w końcu skręciliśmy to ustrojstwo. Oczywiście, przed wyciągnięciem tego z garażu, Gregor przebrał się w zwykłe ubranie. Wróciliśmy potem do salonu. Powiedziałam Gregowi, że do kuchni nie wejdę, bo się boję :) On zaśmiał się, przytulił mnie i usiedliśmy na kanapie.
- Już od dziś jestem pełnoletnia - powiedziałam, kładąc nogi na stoliku przed nami
- Mam nadzieję, że wypijesz ze mną dziś kieliszczek szampana? Od dziś oficjalnie możesz, a chciałbym wypić go za Twoje zdrowie.
- Wypiję. No, mam okazję ku temu. Jejku, jak to szybko minęło.
- Wspólne lata, aż za szybko.
- A te samotne też. Tylko były inne.
- Dużo inne.
- Brakowało mi Ciebie. - powiedziałam i pogłaskałam Grega po policzku
- Bez Ciebie też nie było tak, jak dawniej.
- A teraz jesteśmy znów razem.
- Razem w innym znaczeniu.
- Wiem, ale mi się to znaczenie podoba.
- Mi też. - powiedział Gregor i położył rękę na mojej nodze.
- O Greguś, Greguś... Co ja z Tobą zrobię, powiedz mi...
- Zrobisz co chcesz - odpowiedział chłopak i wyciągnął ręce przed siebie - Skuj mnie, jestem Twój.
- Cały mój.
- No właśnie. Chodź tu - Gregor położył ramię za moją głową, żebym się oparła i mnie pocałował.
Trwało to do czasu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Z Gregorem na "plecach" (bo mnie objął rękami w talii i nie chciał puścić) poszłam otworzyć. Na progu stał mój tata trzymając się za rękę z jakąś tlenioną blondynką. Przed nimi stała czwórka dzieci! Miał być tylko tata z tą laską.
- Wchodźcie - wykrztusiłam w końcu z siebie, z sprawą Gregora, który mnie ukłuł w żebro.
- Matilda, miło mi Cię poznać - powiedziało do mnie to blondcoś, wycałowało (w powietrze) z 15 razy i weszło do środka.
- Hej Moniczko - z tatą cmoknęliśmy się w policzki i zamknęłam drzwi.
Od razu poszłam (z Gregorem) do pokoju mamy. Stała ona przed lustrem i się poprawiała.
- No, w końcu udało się normalnie wejść - powiedziałam i zaśmiałam się.
- Widzę, że masz balaścik na plecach.
- No widzisz. Balaścik kocha i nie chce puścić.
- Eh, te młodzieńcze miłości.
- Twój balast Cię kocha - wyszeptał mi do ucha Greg i pocałował w policzek.
- ALe nie w sprawie balastu przyczłapałam. Tata już przyszedł. I to nie sam.
- Angela miała się pojawić.
- Wiem. Ale jej dzieci nie.
- A są tu?
- A nie? Taka mała czwórka.
- Mówiłam tacie, żeby ich nie brali. To nie.
- No dobra. Jakoś to przeżyje. Ale niańczyć ich nie będę.
- Nie będziesz. To Twój dzień i masz prawo do luzu.
- W ogóle.
- Dobrze. Pogadam potem o tym z Thomasem.
- Ok. To my idziemy do kuchni.
- Tam Wolfi robi już szaszłyczki.
- Naprawdę? A my siedzieliśmy w salonie i nic nie słyszeliśmy.
- No idźcie.
Zeszliśmy do kuchni, gdzie rzeczywiście Wolfgang przygotowywał jedzonko.
- Wiedziałeś?
- Ale co?
- Że ona z dziećmi przyjdzie?
- Że ona z dziećmi przyjdzie?
- Nie.
- To dobrze.
- Czemu?
- Bo jakby wszyscy oprócz mnie wiedzeli to bym sie wkurzyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz