Obudziłam się dość późno, bo dopiero ok. 10. W domu było bardzo cicho, więc na paluszkach zeszłam do kuchni. Tam zastałam płaczącą mamę i obejmującego ją Wolfiego.
- Mamo, wszystko w porządku? - zapytałam, patrząc lekko przerażona na parę.
- Monica, chodź... - Loitzl objął mnie ramieniem i razem poszliśmy do salonu.
- Co się stało mamie?
- To, co Ci powiem teraz może nie być najprzyjemniejsze, bo jesteś córką Joany, ale...
- Wuff, nie jesteś moim ojcem, żeby tak mówić. Jesteś moim kolegą, więc wal prosto w twarz.
- Po pierwsze: Twoja mama i ja będziemy... - tu się zmieszał i urwał wypowiedź.
- No mów... Wooolfiii... Powiedz...
- Będziemy mieli dziecko. A nawet dwa. Twoja mama jest w czwartym miesiącu ciąży.
- A jaka jest ta zła wiadomość? - zapytałam, patrząc na mężczyznę.
- Skąd wiesz, że jest jakaś zła?
- Domyśliłam się. Więc?
- Maluszki będą upośledzone... - powiedział i posmutniał.
Przytuliłam go do siebie.
- Może nie będą? - próbowałam go pocieszyć.
- Joana była wczoraj na badaniach.
- Ale będą upośledzone fizycznie czy psychicznie?
- Z tego, co wiem, to źle rozwijają im się kończyny dolne.
- Czyli nogi?
- Kończyny dolne.
- Wuff... TO są nogi.
- No wiem.
- Czy one będą mogły... no wiesz... chodzić?
- Mam nadzieję, że tak.
Poszłam do kuchni, w której siedziała mama i mocno ją przytuliłam.
- Mamuś, pamiętaj, że ja będę Ciebie zawsze mocno kochać. I Twoje dzieci też. Bez względu na wszystko.
- Dziękuję, kochanie. - przetarła z oka łzę - A teraz musimy się szybko uwijać, bo za miesiąc ślub.
- Czyj?
- Mój. Nie chcę brać ślubu po narodzinach maluchów.
- Aha... Planowałam po Twoim ślubie wyprowadzić się do Gregora, ale skoro jest taka sytuacja, to... zostaję z Tobą.
- Dobrze, maluszku. A teraz dzwoń po Gregora. Mam bardzo dużo pracy...
I tak zaczęły się przygotowania do ślubu mojej mamy. Jeszcze tego samego dnia, mój chłopak zawiózł nas do krawcowej, żeby ona uszyła mamie sukienkę.
Wizyta była dość trudna, bo za miesiąc do mamie jeszcze brzuch urośnie i krawcowa musiała się napracować, żeby jakieś dobre wymiary dopasować.
Gdy ja oceniałam krój maminej sukienki, Gregor oglądał jakieś katalogi. Nie wiem po co, skoro on i tak założy garnitur. Ale lepiej niech się czymś zajmie.
- I co myślisz? - zapytała mama, gdy wychodziliśmy z salonu.
- Krój całkiem niezły będzie, bo nie wyjdzie z Ciebie hipopotam.
- Naprawdę? A Ty, Gregor, co myślisz?
- Będzie Pani ślicznie wyglądać.
- Dziękuję Wam.
- Nie ma za co. - odpowiedzieliśmy chórem z Gregorem. Chłopak zaśmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Proszę Pani, mogę pani Monicę porwać na parę godzin? - spytał Gregor, gdy wsiadaliśmy do auta.
- Ale mam jeden warunek. - powiedziała mama takim tonem, że Greg się przeląkł - Odwieźcie mnie do domu najpierw, ok?
Zaczęłam się śmiać. Myślałam, że mama palnie nam kazanie uświadamiające. Gregor też tak myślał.
Zawieźliśmy mamę, a potem pojechaliśmy z chłopakiem do centrum Innsbrucka.
- Co Ty tworzyzs? - zapytałam, patrząc na swojego chłopaka.
- Zobaczysz. - odpowiedział tajemniczo.
Zatrzymał auto na jakimś parkingu. Gdy wysiadłam z samochodu, chłopak zasłonił mi oczy.
- Nie bój się. - wyszeptał mi do ucha.
- A powiesz mi, gdzie idziemy?
- Zobaczysz. Moniczko, nie ufasz mi?
- Zobaczysz. Moniczko, nie ufasz mi?
- Ufam Ci. Chyba...
- Chyba?
- Chyba. - odpowiedziałam przekornie.
- Oj, kochanie... Nie ładnie. - powiedział Gregor i pocałował mnie.
Wtedy udało mi się wyrwać i przejrzałam na oczy.
- Co my tu będziemy kupować?
- Jak to, co? Coś dla Ciebie na wesele.
- Babe, ja na razie niczego nie potrzebuję.
- No, plllliiiiisssss. - Gregor zaczął udawać serduszko z reklamy TePSy. Skąd on zna reklamę TP S.A.?
- Nie trzeba. Kupimy później.
- Dobra... Nie na wesele... A raczej, nie na wesele Twojej mamy... Zostałem zaproszony na wesele Morgiego. Kristina wiedziała, że znów jesteśmy razem i dlatego zaprosiła mnie, żebyś i Ty mogła przyjść.
- Morgenstern dalej mnie nie lubi?
- Widocznie...
- Gregor!
- No co? Mówię prawdę.
- Dobrze, wybaczam Ci.
- Kocham Cię, skarbie Ty mój. - powiedział mój chłopak i pocałował mnie.
- OhHhHh $$$kkAArrrBBBóóó$$$$.
- Monic...
- Żartuję przecież. - zaśmiałam się i weszłam do sklepu, gdzie mieliśmy kupić jakąś sukienkę.
Trwało to troszkę, ale w końcu wybraliśmy coś w czym będę się fajnie czuć i co się Gregorowi spodoba ;)
A potem wróciliśmy do mojego domku, gdzie spędziliśmy resztę dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz