Do ślubu mamy zostały dwa tygodnie. Przyznam się, że byłam troszkę zestresowana. Moja kochana rodzicielka weźmie ślub kościelny.
Całe dnie schodziły nam na przygotowaniach. Gregor parę razy został u nas na noc, bo kończyliśmy np. dekorowanie sali weselnej o pierwszej w nocy. I wszystko było raczej w porządku... Do czasu... O 18 mieliśmy iść na kolację z jego rodzicami, bo moi dziadkowie mieli przyjechać dopiero następnego dnia z powodu niespodziewanych opadów śniegu.
Nadeszła godzina siedemnasta. Mama, już wykąpana i wypachniona poszła się ubrać. Ja byłam gotowa i czekałam na przyjście Grega. Mieli przyjechać razem z chłopakiem mamy. Po 10 minutach, chłopak pojawił się w naszym domu, a Wolfganga nie było.
- Gdzie Loitzl? - zapytałam chłopaka, gdy przekroczył próg mojego domu.
- Też Cię miło widzieć Moniczko. - powiedział i cmoknął mnie w policzek.
- Kochanie, gdzie jest Loitzl? - spytałam ponownie.
- Nie ma go. - odpowiedział Gregor. - Nie było o na treningu.
- Ale jak to nie było? Miał jechać na trening, a potem przyjechać tu z Tobą! Przecież za chwilę musimy jechać na obiad z jego rodzicami!
- Monica, spokojnie. Znajdzie się... chyba...
- Zadzwonię do niego. - powiedziałam i wyjęłam z torebki komórkę. Wybrałam numer Wolfiego.
"Przepraszam, nie mogę teraz odebrać telefonu. Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału" usłyszałam w słuchawce.
- I co? - zapytał Greg, obejmując mnie w talii.
- Nie odbiera. - odparłam niezadowolona.
W tej samej chwili usłyszałam stukot kozaków mojej mamy. Akurat schodziła po schodach do nas.
- Gdzie Wolfi? - zapytała, z ogromnym uśmiechem na ustach.
- Nie ma Wolfiego. Nie przyjechał. - powiedziałam, patrząc ze smutkiem na mamę. - Gregor powiedział, że nie było go wogóle na treningu.
- Może pojechał do rodziców?
- Nie wiem. Ale my, jeżeli chcemy zdążyć, to powinniśmy jechać już.
- To chodźcie do samochodu.
Gregor poszedł i otworzył niewyciągane od paru miesięcy auto. Nie mogliśmy wziąć jego samochodu, gdyż mama obiecała przenocować do ślubu rodziców Wolfiego i nie mielibyśmy jak wrócić do domu w sześć osób, pięcioosobowym autem. A my kupiliśmy ostatnio 11-osobówkę. Zaraz, zaraz... Tylko po co?? W sumie to nie wiem, ale może się przyda.
Zajechaliśmy pod resetaurację, w której byliśmy umówieni. Weszliśmy do środka, a tam... rodzice Wolfiego, jego żona, jego dzieci i on.
Mnie zamurowało, Gregora też, a mama, jak gdyby nigdy nic, podeszła do stolika i przywitała się z nimi. My po chwili też dotarliśmy. I jak się okazało jednego miejsca przy stole brakło.
- O... Joana... nie wiedzieliśmy, że masz dwójkę dzieci... - zaczęła przesłodzonym głosem matka Loitzla.
- Nie, pani Loitzl, nie mam dwójki dzieci. To jest mój... mojej córki chłopak. Mój zięć. Prawie.
- Nie wiedziałam, że on też przyjedzie. Miała być tylko rodzina.
- To jest RODZINA. - powiedziałam - On też należy do naszej rodziny.
- Wolfgang wiedział, że Gregor też z nami przyjedzie. Myślałam, że przekazał tą informację. - wyjaśniła mama, patrząc znacząco na swojego narzeczonego.
- Proszę Pani, ja pójdę się przejść. - powiedział Gregor - Wrócę, jak skończycie Państwo kolację, tylko proszę, aby Monica do mnie zadzwoniła.
- Greguś...
- Wrócę za jakiś czas, kochanie. - chłopak cmoknął mnie w policzek i wyszedł.
- Mamo... - jęknełam po polsku. - Wolałabym, żeby Gregor tu był.
- Wiesz, czemu miejsca zabrakło? Bo przyjechała żona Wolfiego. Gdyby nie ona, to zauważ, że miejsce by było.
- Zauważyłam... Muszę tu zostać?
- Chyba mnie tu samej nie zostawisz?
- Nie zostawię...
- Nie zostawię...
- A więc... - zaczęła matka Loitzla - Joana... Rozumiem, że to była Wasza wspólna decyzja?
- Tak, proszę pani. Wspólna.
- Uważasz, że pomoc córki wystarczy?
- No jasne, że tak. Monica i Gregor z chęcią mi pomogą.
- Ja Cię podziwiam, Joano. - do rozmowy wtrąciła się była żona Loitzla, Marika. - Ja nigdy w życiu nie zdecydowałabym się wychować samodzielnie dwójki kalekich dzieci.
- Przecież nie będę wychowywać ich sama. Mam przecież Monicę, Gregora i - mama z miłością oczach popatrzyła na swojego narzeczonego - Wolfganga, oczywiście.
- Uważasz, że widywanie się, co parę tygodni, pomoże Ci w opiece nad dziećmi? - dodał papa Loitzl.
- Przecież mieszkamy razem, a Monica obiecała się nie wyprowadzać.
- Wolfi, nie powiedziałeś jej? - zapytała ze zdziwieniem Marika.
- Ale czego nie powiedział? - spytałam ze zdziwieniem.
- Wróciliśmy do siebie. - powiedziała kobieta i pocałowała mężczyznę w policzek.
- Co?! - gwałtownie wstałam i oparłam się o stół. - Ty... Ty... Ty... Ty szujo! Ty wreedna szujo!
Popatrzylam na mamę. Wydawało się, że nie wzruszyło jej to, co usłyszała. Wstała z krzesła, grzecznie pożeegnała się i wyszła.
- Jeszcze się policzymy... - wysyczałam w stronę skoczka i pobiegłam za rodzicielką.
Nigdzie jej nie było. Roztrzęsiona zadzwoniłam do Gregora. Parę minut później był pod restauracją.
- Co się stało? - zapytał, widząc mnie zapłakaną i zestresowaną.
- Mama zaginęła. - powiedziałam i wtuliłam się w chłopaka.
- Ale jak to?
- Ta lafirynda Marika, obwieściła pzry kolacji, że z Loitzlem wrócili do siebie.
- Chyba se jaja robisz.
- Naprawdę. Ja się wydarłam na Wolfiego, a mama wyszła z restauracji i nie ma jej.
- Moniś, spokojnie. Nie mogła odejść daleko.
- Ja się o nią boję.
- Wiem, kochanie, ale będzie dobrze. Znajdziemy ją.
- Oby jej sie nic nie stało.
Wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy jeździć po okolicy. Po godzinie poszukiwań wróciliśmy do domu. Jednak mamy tam nie było...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz