Rozdział 46 (2) - "Znalazłam ją!"

Całą noc spędziłam na kanapie w ramionach Gregora, który bezskutecznie próbował mnie pocieszać. Jednocześnie szpanował swoim marnym polskim, bo nauczył się w moim języku jakichś prostych zwrotów jak: „będzie dobrze” lub „nie martw się”. Ale najważniejsze było to, że chciał mnie pocieszyć i naprawdę się starał.
Gdzieś około piątej nad ranem zasnęłam, a obudził mnie dopiero dźwięk domowego telefonu.
- Ja odbiorę. – Schlierenzauer pocałował mnie w czoło, przykrył kocem i poszedł w stronę kuchni.
Słyszałam nieliczne słowa mojego chłopaka. Mówił spokojnie i wszystko wskazywało, że to po prostu jakaś nic nie znacząca rozmowa, więc ponownie zasnęłam.
Spałam do szesnastej. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam śpiącego skoczka zwiniętego na niewielkiej przestrzeni, jaką mu zostawiłam. Nie miałam serca go budzić, zwłaszcza po tak ciężkiej nocy.
Na palcach poszłam do kuchni zrobić herbatę i śniadanie dla naszej dwójki. Mieliśmy prawo być zmęczeni i głodni. Nastawiłam wodę w czajniku, włożyłam zapiekanki do piekarnika (ach, ten Gregor!) i postanowiłam zadzwonić  do dziadków do Zakopanego. Dla mnie Zakopane zawsze było miejscem, do którego lubiłam wracać, gdy chciałam coś przemyśleć.
Niestety, tam mamy nie było. Kiedy telefon rano zadzwonił, to byli właśnie dziadkowie. Porozmawiałam z nimi chwilę (nie powiedziałam im nic o mamie, bo nie chciałam, żeby się martwili) i musiałam się rozłączyć, żeby nie spalić pierwszego posiłku dzisiaj.
Pocałunkiem w policzek obudziłam mojego chłopaka i poprosiłam, żeby przyszedł do kuchni coś zjeść. Obiecał, że tylko odświeży się w łazience i za chwilkę przyjdzie.
- Źle wyglądasz, kochanie. – powiedział Gregor, wchodząc do kuchni.
- Dziwisz się?
- Ani trochę. – odpowiedział, biorąc kromkę z dużego talerza. – Może powinniśmy obdzwonić tutejsze szpitale? Tak dla świętego spokoju.
- Pewnie masz rację.
- Właśnie! Rozmawiałem dziś rano z Twoimi dziadkami. Mówili…
- Wiem. – przerwałam mu – Rozmawiałam z nimi 10 minut temu.
- Gdy to wszystko się skończy, zabiorę Cię na weekend tylko we dwoje. Co Ty na to Moniś?
- Weekend tylko we dwoje powiadasz? To może się źle skończyć.
- No tak. Tylko Ty, ja i jedno wielkie, wspólne łóżko. Faktycznie: NIEBEZPIECZNE.
- Spadaj. – strzeliłam go ścierką w ramię. -  I kończ jeść. Ja idę zadzwonić.
Zrobiłam to, co zaproponował mój chłopak. Miałam w planie obdzwonić wszystkie szpitale w Innsbrucku. Ale to był tylko plan, gdyż zadzwoniłam do pierwszego z mojej listy i trafiłam w dziesiątkę.
- Gregor! – przybiegłam do kuchni i rzuciłam się Schlierenzauerowi na szyję. – Znalazłam ją!
Brunet natychmiast mocno mnie pocałował, a ja byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Wciąż w objęciach ukochanego, opowiadałam mu, co usłyszałam od szpitalnej recepcjonistki.
- I ona po spacerze przyszła do nich i mówi, że nie najlepiej się czuje. Więc wzięli ją na badania. Maluchom nic nie jest, ale stres sprawił, że ciąża jest zagrożona. Na razie będzie musiała zostać w szpitalu, ale możemy ją dziś odwiedzić.
- Cieszę się. – odpowiedział chłopak, a ja wtuliłam się w niego.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. Ale już jedźmy, skoro mamy odwiedzić Twoją Mamę.
Dziesięć minut później siedziałam w samochodzie Schlieriego i jechaliśmy do szpitala. Z jednej strony cieszyłam się, że mamie nic nie jest, ale z drugiej… Jak my sobie poradzimy z dwójką maluchów? Przecież sama jestem jeszcze dzieckiem, od października idę na drugi rok studiów (przeniosłam się z Krakowa do Innsbrucka).
- Greg? Czy my sobie poradzimy? – spytałam, gdy szliśmy szpitalnym korytarzem.
- Z czym? – wziął mnie za rękę.
- No wiesz. Studia, skoki, mama, dzieci…
- Na pewno. – chłopak uśmiechnął się ciepło. – Wierzę w nas.
- Dziękuję, że jesteś.
- To ja dziękuję. – przyparł mnie do ściany i pocałował, aż zakręciło mi się w głowie.
Mama spotkała nas całujących się na korytarzu, gdy wracała z toalety. Zrobiło mi się trochę głupio, że okazujemy sobie uczucia na oddziale patologii ciąży, ale szybko mi przeszło.
Wyściskałam rodzicielkę.
- Kiedy do mnie wracasz? – zapytałam, trzymając ją za rękę.
- Mam nadzieję, jak najszybciej. Ale nie obiecuję Ci niczego, bo najlepiej nie jest.
- A jakie są przewidywania?
- Lekarz wspominał coś o pozostawieniu mnie tutaj do końca ciąży. Czyli około 4,5 miesiąca. Dziadkowie przyjechali?
- Nie, Greg rozmawiał z nimi rano i powiedział, żeby nie przyjeżdżali, bo są tragiczne warunki na drogach. Przecież nie mógł im powiedzieć, że nam zaginęłaś.
- Prawda… Dobra, Skarby, zmykać do domu. Jutro będę mieć przeprowadzone dokładne badania i wtedy będę mogła Wam powiedzieć, kiedy wracam do domu. Możesz ściągnąć tu babcię, żebyś nie musiała do mnie non-stop przychodzić, skoro za miesiąc zaczynasz studia.
- Być może jeszcze w tym miesiącu wyskoczymy gdzieś z Gregorem na weekend. Ostatni czas był dla nas… Wiesz… Chcielibyśmy pobyć trochę sami.
- Jasne, nie ma sprawy. Tylko dajcie znać kiedy.
- Dobrze, to my idziemy. Pa!
- Do zobaczenia, Skarbie! 

------------------------------
Że tak powiem - WIELKI COME BACK!
Wracam do Schlieriego i Monici z nowymi siłami! :)
Pozdrawiam :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz